O Lusinie! Oazo ciszy i spokoju,
Ty jesteś jak zdrowie, ile cię trzeba cenić,
ten tylko się dowie - kto nie przybył do zdroju.
Dziś piękność twą w całej ozdobie doceni ten,
kto ze dniem kończy prace znużony, strudzony.
Ów Lusin opisuję, bom nim urzeczony.
Tymczasem przenieś moją duszę utęsknioną
do tych pląsów na łące, stołów suto zastawionych
szeroko pod błękitnym niebem rozciągnionych.
Do tych znanych nam dźwięków naturalnie brzmiących,
przeplatanych balladą i ucho cieszących,
gdzie rock i disco na wesołą nutę „trysko”.
A wszystko jakby nicią związane tajemną –
ach, opiszę ja o tym na stronie na pewno.
Ale co dzień postrzegam, jak człek traci na tem,
że mało miejsc uczących życia z ludźmi i światem.
Wśród takich łąk, na pagórku niewielkim,
przy oczku wodnym, gdzie żaby rechoczą.
Grupa biesiadników bawi się ochoczo.
Jedzą, piją, lulki palą tańce, hulanka, swawola.
Ledwo Lusina nie rozwalą. Ha, ha, hi hi, hejże, hola!
Basia stanęła w końcu stoła. Podparła się w boki jak basza.
I tak głośno woła: ….
Poloneza czas zacząć! –
Anna zarzuca szal na ramiona, raduje się jej dusza,
skłoniwszy się grzecznie, w pierwszą parę rusza.
Za szefostwem szereg w pary się gromadzi.
Dano hasło, zaczęto taniec - ona prowadzi.
Nad murawą zieloną połyskują buty.
Stąpają powoli, niby od niechcenia;
ale z każdego kroku, z każdego ruszenia
można wyczytać jak dobrze się bawią.
Brzmią zewsząd okrzyki:
„ach, jak miło szaleć, kiedy czas ku temu”.
Idzie para za parą hucznie i wesoło.
Rozkręcało się, znowu skręcało się koło.
Mieni się cętkowata, różna barwa strojów,
Wyzłocona promieniami słońca i potnego znoju
Wre taniec, brzmi muzyka, oklaski, wiwaty!
„By młodym być i stare wino pić”
Tak oto bawi się brać studencka i nasze współbraty.
Oj, trudno nam się rozstać i wracać do chaty.